Często martwię się, jak uciekający czas spłyca chwile, nad którymi nie zdążymy się rozmyślić wystarczająco głęboko. Gnamy szybciej, niż byśmy chcieli i czas wciąż okrutny, nie daje nam od swego biegu odpocząć. Pośpiech tak spłyca nasze tęsknoty serca, zawęża horyzont duszy, zacieśnia szeroko rozpostarte skrzydła naszego bycia. Wtedy właśnie tęsknię do nieba, w którym marzę by starczyło mi czasu na to, co podziwiam i kocham… i na wiele innych mniej ważnych cudowności 😉
Nie można jednak w tym biegu ominąć człowieka. Każdy bowiem jest jak studnia. Trzeba się więc zatrzymać i głęboko zajrzeć wgłąb. Patrzeć intensywnie póki w głębi toni odbije się albo czasem chmura, albo słońce… ale zawsze odrobina nieba. Do nieba tego warto czekać, dobić się i tęsknić.
Na brzegu tej studni czasem trzeba zawołać cicho wierszem, a czasem głośno i dobitnie wykrzyczeć bolesną prawdę. Wrzucam tam niekiedy kamyk mały by usłyszeć ten odgłos wpadania w niezmierzoną toń. Lubię ten odgłos ‚plum!’ 😉
Każda studnia kryje swoją tajemnicę. Jedne tajemnice pachną dawno przekwitłymi różami, wiatrem polnym i nieskończonością marzeń. Są też studnie zapuszczone, zgniłe i zapomniane. Są studnie, od których oderwać się trudno i zostajemy przy nich na dłużej… zapuszczając wgłąb pędy dzikiego wina.
A jaką my jesteśmy studnią? Co z nas czasem ‚wyłazi’? Czy jaszczurka, kwitnące pędy czy…?