Marzyć, marzyć…, zaprzedać duszę i serce chmurom, patrzeć odważnie w słońce! Jest taka część mnie. Ukryta w prawej półkuli mózgu, ucieczka od racjonalności. Zalewa się emocjami, upaja nimi do utraty poczucia realności…
Zdarzyło się nie raz, że zbyt mocno uwierzyłam własnym marzeniom. Aby stały się realne poświęciłam wiele z siebie, dałam 120%,ciężko pracowałam, przekonywałam innych, walczyłam, biłam się z przeciwnościami, uparcie brnęłam, zamykając się na głosy zwątpienia i powątpiewania innych.
Wytrwałość przypłaciłam zmęczeniem, za sukcesy zapłaciłam łzami, potem i krwią. I niestety często zosałam na polu bitwy po prostu SAMA.
Nikt inny nie był w satnie tak wiele poświęcić. Nikt inny nie był tak szalony, pozabawiony kalkulacji, tak oszołomiony nadzieją spełnienia. Nikt nie chciał zapłacić tak wiele…
Nadzieja umiera ostatnia? Owszem, czasem mam ją dawno za sobą. Reanimuję coś, co nie ma racji bytu…
Dym z osmalonych, spalonych marzeń brudzi moją twarz. Tylko łzy mogą ją oczyścić. Tylko one mogą wciąż trwać na zgliszczach. Nie ma już tu nikogo, oprócz nich i mnie…