Niechciany, zarówno duży i ten całkiem mały. Nikt go nie lubi.
A ja lubię. Tak w tajemnicy między nami… Lubię troszkę ten smuteczek.
Przychodzi do mnie częściej, niż bym chciała. Ale kiedy go przytulę, potrafi rozkołysać lepiej niż kołysanka. Lubię być wtedy sama, tylko z nim. Patrzymy sobie w oczy, ja mam niebieskie, on ma granatowe, głębokie… Nie myślcie sobie, tam nie ma łez. W oczach tych jest głębia, kolor jeziora jesienią, odcienie chmur przedwiośnia, i odgłosy studni.
Plum, plum, plum… Wpadają myśli głęboko, głęboko a on nuci cicho piosenkę bez zbędnej muzyki.
Między nami brak słów, za to są spojrzenia zrozumienia.
Kiedy przytulam ten mój smuteczek, kiedy się smutno uśmiecham do niego (tylko przez chwilę) – utula mnie, głaszcze po włosach, uspokaja serce, całuje w skronie.
Nie wiadomo skąd przychodzi wytchnienie, spokój serca i nie wiadomo skąd mój smuteczek zaczyna mruczeć i zasypia na moich kolanach.
Głaszcze go czule i kiedy zasypia całkiem,
znów się uśmiecham.