Wiele lat temu obrzydziłam sobie kolor różowy jako synonim „głupiej blondynki”. Kojarzył mi się jednoznacznie z infantylnością, zagubieniem, słabością i neurotycznym szukaniem akceptacji poza własnym „ja”.
Odkąd pamiętam walczyłam ze sterotypizowaniem kobiet jako istot pozbawionych poczucia własnej wartości, zagubionych i upośledzonych umysłowo (jakkolwiek to rozumiemy). Kultura polska jest wybitnie szowinistyczna na tle reszty Europy, więc codzienność dawała mi wiele możliwości w zderzeniu z taką formą myślenia.
Nie było więc mowy bym kupiła sobie różowa bluzkę, a córce różowe śpioszki. Kiedy Zosia skończyła 2 lata, otworzyła swoją szafę i stwierdziła, że nie ma w co się ubrać 😉 Chodziło oczywiście o brak ubrań w kolorze różu. No i musiłam nadrobić braki zakupami. Co za koszmar! 🙂
Zosia codziennie „atakowała” mnie swoim zachwytem nad wszystkim, co różowe. Nawet książki, które jej kupowałam, miały być różowe.
W końcu zauważyłam, że sama sterotypizuję we własnej głowie! Poczułam auto-frustrację 🙂 Zabrałam się więc za rekonstrukcję stereotypu i nadanie mu nowych znaczeń. Nie było łatwo. Na szczęście moja osobista terapia różem trafiła akurat na sezon modnego różu w sklepach i oto po 30 latach pierwszy raz kupiłam sobie różowy sweterek (dokładnie to był zgaszony róż, ale zawsze – róż!)
Ale mam zabawę sama ze sobą! 🙂 🙂 🙂
Namysł nad sobą uważam za równie ważny jak namysł nad całą kulturą, w jakiej żyjemy. Nawet, jeżeli przybiera takie uproszczone i zabawne schematy, jak ten opisany powyżej.