Niedawno byłam na wyjeździe służbowym. Namęczyłam się przed samym wyjazdem niesłychanie (przygotowania+lista spraw na zapas) więc byłam półprzytomna wyjeżdżając. Marzyłam jedynie o odespaniu nieprzespanych nocy. Skorzystałam więc przy pierwszej okazji. To jak jeść przepyszny deser po miesiącach abstynencji. W domu nie do pomyślenia, bo tyle jest rzeczy do zrobienia, a mała Zoś na razie nie przejawia, że po rodzicach odziedziczyła zamiłowanie do miękkiej poduszki…eh…
No więc zostałam wyrwana z codzienności i dzięki temu odpoczęłam, mimo, że wyjazd był służbowy, a nie urlopowy. Jednak ten oddech odmienności dobrze mi zrobił. Szkoda, że nie da się przespanych nocy zamykać w słoiki i magazynować razem z marmoladą w spiżarce na trudniejsze czasy…
Korzystałam ile mogłam i cieszyłam się każdą chwilą, by nasycić się czymś odmiennym. Tak więc huśtałam się na huśtawce oglądając piękne górskie widoczki i ptaki. Pijałam przeciągle i bez pośpiechu kawę, delektując się niezwykle pięknym krajobrazem za ogromnymi szybami jadalni ośrodka, w którym byliśmy. Gadałam jak najęta korzystając z okazji, że otaczały mnie (prawie) same kobiety. Małe chwile wielkich przyjemności.
Zastrzyk entuzjazmu gwarantowany! 😉
Można to nazwać traumatycznym doznaniem. 🙂