Wpadło mi w ręce poczytne, dosyć grube czasopismo dla kobiet. W zasadzie nie wiem, czy nie używam zbyt wielkich słów do opisania tych kolorowych kartek? W każdym bądź razie kosztuje to ok. 10 zł i wychodzi co miesiąc. Na okładce zawsze ktoś znany, poprawiony bezbłędnie i przesadnie w Photoshopie. „Dokopanie” się do pierwszego tekstu, który by zwrócił moją uwagę kosztuje pierwszą frustrację: otóż trzeba się przedrzeć przez dosyć spory wstęp kolorowych kartek z reklamami… po n-tej kartce zadaję sobie pytanie „gdzie ja jestem?” i „czy kiedykolwiek się zacznie ta gazeta”? Omyłkowo pomijam spis treści, bowiem wygląda jak kolejna reklama. W końcu jest! – pierwszy artykuł. Dzięki niemu poznaję panią, z którąś ktoś zrobił wywiad w zasadzie chyba tylko dlatego, że jest bardzo bogata. Pani więc opowiada o perypetiach swojej codzienności, a ja ziewam… Jedyne, co wynoszę z tych stron, to wniosek, że pani w końcu doszła do przekonania, że chce coś robić, a nie tylko posiadać. No cóż, może i bardzo ważne przesłanie w świecie, gdzie wiele osób robi coś tylko po to, by mieć. Następny artykuł to szereg wywiadów z paniami (znane aktorki, dziennikarki, wokalistka, nawet jakaś pani polityk) na ten sam temat: „jak schudłam?” Totalna porażka. Ziewam i z przerażeniem się zastanawiam: jak to możliwe, by w takie zagadnienie wpisywać tyle emocji i pasji? 8}
Na szczęście odnalazłam dwa ciekawe artykuły. Jednak „przedarcie” się do nich przez niekończące się kartki z kolorowymi reklamami było niezwykle męczące. Gazeta posiada chyba ze 100 stron. 90 z nich całkiem niepotrzebnie.
Kiedyś podobną gazetę przyniosłam dziewczynom na lekcję religii, którą prowadziłam. Poprosiłam by wyrwały kartki z reklamami, prawie nic nie zostało, a na tych pozostawionych kartkach ja wyrwałam jeszcze sporo z uwagi na tzw. „krypto-reklamy”.
Oto „treść” czasopisma dla kobiet? Podobno stereotyp mówi, że mężczyźni są wzrokowcami? Teraz jesteśmy nimi wszyscy, kamieni obrazem bez treści aż do uczucia mdłości.