Przez ostatnie lata często się przeprowadzaliśmy… Wrocław-Gdańsk-Wejherowo-Warszawa-Olsztynek-Ełk… Trudno opuszczać oswojone widoki, znane twarze, nawyki, rytuały codzienności splecione z otoczeniem.
Miło jest wydeptywać nowe ścieżki, choć nie jest to sielanka. Uwiera owa nowość, jak nagle chcesz znaleźć sklep z guzikami (dopiero przed samą wyprowadzą z Wwy znalazłam) lub piekarnię (jeszcze w Ełku nie widziałam), sklep z herbatami (w Olsztynie odkryłam, nie zdążyłam wpaść), lub dobrą wędlinę (na Pomorzu nie doświadczyłam).
Ciekawie jest poznawać regionalizmy (jo, jo! na Pomorzu/śledzikowanie w Ełku – choć to już przecież Mazury ;)/warszawskie łikendy z pustymi chodnikami/Warszawiaków w Sopocie na Święta/olsztyneckie jagodzianki) i są one ubogaceniem naszej przygody życia. Dzieci jeszcze małe, elastycznie dostosowują się do zmieniającego otoczenia, czasem tak zmiennego, jak pory roku za oknem ich pokoiku 😉
Jeździmy i remonty „jeżdżą” razem z nami. Jak po ostatniej przeprowadzce pani w pobliskim sklepie spytała, czy podoba mi się Ełk. Odpowiedziałam, że widziałam dopiero Castoramę – całkiem przestrzenna.
Każde miejsce znaczy jednak wiele więcej niż mury, lasy, drzewa, sklep za rogiem… Każde miejsce zostawia w sercu przede wszystkim wspomnienie tych, z którymi i wokół których żyliśmy. Wspólna codzienność, nawet ta trywialna, z perspektywy odejścia, nabiera wymiaru sentymentalnego. Uśmiecham się do wspomnień, miłych, wesołych, zaskakujących i cennych, jak ludzie, których ścieżki przemknęły przez moją krętą ścieżynkę. Oni są tymi korzeniami, które we mnie w każdym miejscu wrastały…
Gdy słyszę/ wymawiam/ czytam nazwę któregoś z miast, w jakich mieszkaliśmy – w oczach moich wspomnień widzę twarze, Wasze twarze, do których najbardziej tęsknię…