Robię tylko to, co kocham. Zarabiam wtedy mniej, wydaję mniej. Nie mam czasu na przepuszczanie czasu i pieniędzy między palcami. Buduję swój świat od środka i na zewnątrz by obie te rzeczywistości mogły podać sobie w moim ‚domu’ obie dłonie. To znaczy, że nie zgadzam się na to, co mi się nie podoba. Czekam. Idę dalej. Wezmę, kiedy odkryję coś, co mnie zachwyci na prawdę, nie tylko pozornie. Bez kompromisów.
Wybredna jestem. Bardzo. Cenię tylko najwyższą jakość …wartości, piękna, relacji, a nawet przemijającej materii. Chociaż nie pasuję do typowej konsumentki, za bardzo życie traktuję ‚przelotnie’. Trudno mnie zadowolić, trudno przekonać do czegoś, o czym ‚szumią’ inni. Wiem bowiem, że najlepszą jakość się szuka i się o nią walczy, więc nie może być zbyt popularna, zbyt dostępna. Musi być na pewno ‚moja’ – oswojona, pasująca, harmonizująca, z pomysłem i polotem.
Nie potrafię zachować równowagi między wieczną duszą i pragnieniem mistyki, a samotnością cierpienia i doczesnością radości. Ten ból egzystencjalny towarzyszy moim ścieżkom odkąd pamiętam.
Będąc dzieckiem strasznie cierpiałam, jak się dowiedziałam, że wszyscy żyją podobnie: chodzą do pracy, wracają do domu, jedzą obiad a nocą śpią. Myślałam, że życie jest bardziej ‚barwne’, ze każdy ma inną codzienność. Moje pierwsze rozczarowanie życiowe. Chciałam uciec życiem od schematu. Przypominam sobie często mój dziecinny bunt by spytać samej siebie – czy żyję tak, jak sobie wymarzyłam? Czy odnalazłam alternatywę tego, co mi nie pasowało. Czy walczyłam i czy cierpiałam, by spełniły się moje marzenia?
Na pewno wyszukałam tych, którzy odmieniają swoje życie przez mało używane deklinacje, nie popadając w rozpacz frustracji. Mają siłę szukać, walczyć, marzyć, kochać, wybierać…
Jakoś tak mam, że własną ścieżkę muszę ułożyć własnoręcznie, wyszyć ją , wydziergać, posklejać, wyszukać, wyrzeźbić, wymarzyć, wymęczyć…