Miałam problemy ze wzrokiem od szkoły średniej. Astygmatyzm. Lekarze polecili ograniczyć oglądanie telewizji. Kino zażywać rozważnie i wszelkiego rodzaju obraz „ruchomy” miałam dawkować z przemyśleniem, wiedząc, że mi szkodzi.
Już po pewnym czasie zauważyłam, że skutkiem mojej „nowej diety” jest nowy dystans wobec wielu „gorących” tematów politycznych i obyczajowych. Zwyczajnie omijał mnie emocjonalny dyskurs dostępny wszystkim na bieżąco uczestniczącym, lub ogladającym systematycznie.
Po upowszechnieniu internetu moja „dieta” była już moim nawykiem. W wielu zażartych dyskusjach nie uczestniczę, przestały mnie też zwyczajnie obchodzić. Wrażliwe struny mojej psychiki nie były już tak szarpane. Nabyłam odporności.
Do dziś spoglądam z dozą uprzedzenia na wszelkiego rodzaju spory, gdzie słów używa się jak brzytwy czy ładunków wybuchowych. Jeżeli jeszcze dodatkowo „pomaga” się sobie cytatami z Pisma Świętego, pojawia się u mnie specyficzna alergia. Nie sądzę, że Biblia ma służyć przemocy słownej i powstała, aby psychicznie manipulować kimkolwiek.
Wiele społecznych debat przypomina dzieci w paskownicy, obrzucające się błotem. Nikt nie chce nikogo do niczego przekonać, po prostu CHCĄ WYGRAĆ swoją rację. Tutaj więcej jest przemocy niż dialogu, tak więc nie dochodzi do wymiany pogądów, tylko toczy się wojna. Wygra któryś z agresorów, ale – moim zdaniem – przegrają wszyscy.